Tegoroczny weekend majowy - cytując
redaktora Radia Zet - najdłuższy od czasów wynalezienia grilla,
dał mi możliwość spędzenia kilku dni w Bieszczadach.
I jak zawsze na te parę dni bezpieczny
azyl znalazłam u jedynej w swoim rodzaju Maryśkiii. Nawet nie
wiecie jak wyjazd ten był mi potrzebny. W Bieszczadach dopiero poczułam, że żyję. Po miesiącach
różnego rodzaju kłopotów i problemów, tam choć na chwilę
zapomniałam o wszystkim i złapałam wiatr w żagle.
3 dni to zdecydowanie za mało, aby odwiedzić wszystkich bieszczadzkich znajomych. Dlatego skupiłam się na tych najbardziej bliskich mi osobach.
3 dni to zdecydowanie za mało, aby odwiedzić wszystkich bieszczadzkich znajomych. Dlatego skupiłam się na tych najbardziej bliskich mi osobach.
Oczywiście priorytet to Maryśkooo, no
nie da się jej nie kochać. Prawdziwa bieszczadzka kobieta. Choć
potrafi niejednemu napsuć krwi, krzyczy i klnie jak szewc, to chce
dobrze... Nie da się nikomu zbyć, załatwi prawie wszystko, jak nie
po dobroci, to wymusi to swoją "upierdliwością".
Uwielbiam ją! Dla Władka to prawdziwy skarb.
Równorzędny priorytet to mój
dziadek. Od kilku lat zimy spędza poza Bieszczadami w mieszkaniu
blisko moich rodziców. Ale gdy tylko dostaje informację, że śnieg
w Bieszczadach stopniał, to pakuje się w sekundzie i wyrusza w
Bieszczady do swoich ukochanych pszczółek i uli. Pomimo swoich 86
lat w powrocie w Bieszczady nie jest w stanie nic stanąć mu na
drodze. W tym roku nie przeszkodził mu nawet zawał i wstawienie
rozrusznika. Już następnego dnia po zabiegu był w tak dobrej
formie, że chciał wsiadać za kierownicę i jechać w Bieszczady.
Na szczęście udało się go zatrzymać trochę dłużej.
Kolejna jest Jadwiga, z którą mam
niesamowite wspomnienia z dzieciństwa. Gdy jeździłam w Bieszczady
jako dziecko to właśnie u niej spędzałam wakacje. Mam do niej
ogromny szacunek i sentyment.
No i oczywiście kolejni bieszczadzcy
przyjaciele i ich nowo narodzone dziecię. Dziecię jak się okazało
jest całkiem spore jak na noworodka i biedna mamusia nieźle się
namęczyła zanim wydała go na świat. Jestem dla niej pełna
podziwu i uznania. Michałek, bo dziecię tak ma na imię, póki co
jest hołubiony przez dziadków i dumnego jak paw tatusia. Choć
tatuś pomimo swojego młodego wieku niejeden dom już wybudował,
pozostanie mu tylko wybudowanie tego dla swojej rodziny, bo syna już
ma, a drzew też kilka posadził.
Ale miało być nie o tym.
Pisałam niedawno o tym, że Moje
Bieszczady straciły dwóch mieszkańców. Zaginęły dwa psiaki -
później oba znaleziono martwe :( Kapi czyli prawdziwy samiec już
dość podstarzały, który w Moich Bieszczadach spędził ponad 12
lat, przez które nie było na niego mocnego. I Maksio - jegomość z
Włoch, śmieszny i okrutnie leniwy.
Ich miejsce zajął Azor, a raczej
Azorek, bo do Azora jeszcze mu trochę brakuje. Trafił do Maryśkiii
od sąsiadów, którzy wymienili go za 0,5 l wódki. Opłacało się
bo Azorek jest przesłodki.
Maryśkooo wyszykowała mu poduszkę
obleczoną w czyściutką podszewkę. Niestety Azorek jest dość
gryźliwy. Tak jak z kapciami i krzesłami, to i z podszewką
rozprawia się błyskawicznie. Gryząc w drobny mak. A potem leży
taki niewinny na tej swojej poduszce, łypiąc pięknymi, czarnymi
oczami, wzbudzając litość i zachwyt.
Już nie mogę doczekać się czerwca. Całe 2 tygodnie w Bieszczadach spędzę z moim już w czerwcu mężem :)
Przeczytałam Twój opis i... ja mogłabym o sobie powiedzieć to samo, tylko mając na myśli okolice Babiej Góry ;-). Marzę, by zamieszkać na Orawie z widokiem na moją królową Beskidów z jednej strony i Tatry z drugiej... Dopiero tam czuję, że żyję, dlatego wspaniale Cię rozumiem!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :-)
Ja również pozdrawiam i życzę spełnienia marzeń!
OdpowiedzUsuńKocham pieski, a ten ma taką cudną mordkę :) i takie cwane spojrzenie, na pewno wyrośnie na mądrego psiaka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Marta (www.robotki-marty.blogspot.com)
Z pieskami to smutna sprawa :( są jak członkowie rodziny:( do nas ostatnio trafił szczęściarz ze schroniska:) teraz mamy już 3 pieski i najchętniej przygarnęlibyśmy kolejnego:)
OdpowiedzUsuń